Beverley Beverley
15838
BLOG

Wojewódzki, PO i wymiar sprawiedliwości

Beverley Beverley Rozmaitości Obserwuj notkę 119

Chciałbym przedstawić moją wersję wydarzeń, które miały miejsce 21 października 2013r. przed siedzibą radia Eska na ulicy Jubilerskiej, oraz 16 października 2014 r. w biurze krajowym Platformy Obywatelskiej na ulicy Wiejskiej w Warszawie. Media informowały o tych zdarzeniach, ale przedstawiały wersję tylko jednej strony, czyli pokrzywdzonych.

 

21 października spryskałem gazem pieprzowym Jakuba Wojewódzkiego. Było o tym dość głośno za sprawą oświadczenia pana Wojewódzkiego, które trafiło do mediów. Według mnie najciekawszym fragmentem owego oświadczenia było zdanie: „To co wykrzykiwał pod moim adresem na razie zachowam dla siebie, bo prawa strona ma już wystarczająco dużo kłopotów.”

 

Otóż oświadczam, że słowa, które krzyknąłem w stronę pana Jakuba brzmiały: „I po cholerę to zrobiłeś?!”

 

Miałem tutaj na myśli znieważenie polskiej flagi w jednym z programów tego tzw. showmana. Wątpię żeby te słowa mogły zaszkodzić prawicy, no chyba, że pan Jakub rzeczywiście uważa, że było w nich coś prawicę kompromitującego. A może był po prostu w szoku składając pierwsze zeznania i mylnie te słowa zinterpretował (chociaż nie sądzę).

 

16 września w biurze krajowym PO spryskałem gazem pieprzowym recepcjonistkę tam pracującą. Żałuję że zaatakowałem osobę postronną, która nie ponosi żadnej odpowiedzialności za to, że kilka milionów ludzi (wśród których jestem też ja) musiało wyjechać z Polski w poszukiwaniu lepszego życia i normalnych warunków bytowych. Na miejscu tej pani powinien być któryś z polityków partii rządzącej.

 

Nikomu nie ubliżałem, ani nie groziłem. Mimo to został mi postawiony zarzut gróźb karalnych, które miały brzmieć: „Nie mogę załatwić premiera, załatwię ciebie.” Takie zeznania złożyła pokrzywdzona. Oświadczam że jedyne słowa, które skierowałem pod jej adresem brzmiały: „Przepraszam, że pani cierpi, ale ktoś musi.” W odpowiedzi usłyszałem: „Skurwysynu, urwę ci jaja!” Oczywiście pokrzywdzona mówiła to pod wpływem emocji i nie mam o to do niej pretensji.

 

Dzień później stanąłem przed obliczem prokuratora Prokuratury Rejonowej Warszawa-Śródmieście Bartosza Tomczaka, któremu przedstawiłem motywy swojego działania (czyli czyny protest za znieważenie polskiej flagi i doprowadzenie do masowej emigracji). W odpowiedzi usłyszałem, że prokurator złoży wniosek o przeprowadzenie badań psychiatrycznych, ponieważ jak powiedział: „Nie wyobrażam sobie, żeby osoba zdrowa psychicznie mogła zrobić coś takiego.”

 

Następnego dnia byłem już na Białołęce, ponieważ sąd wydał decyzję o zastosowaniu wobec mnie tymczasowego aresztu na okres trzech miesięcy. Tam czekałem na przeprowadzenie badań psychiatrycznych, co miało miejsce 30 października 2014 r. Polegało ono na 10-15 minutowej rozmowie, którą przeprowadziły ze mną dwie sympatyczne panie biegłe z zakresu psychiatrii. Na końcu usłyszałem od nich: „Niech już pan więcej nie psika tym gazem” i wróciłem do aresztu przekonany, że moja sprawa niedługo zostanie rozstrzygnięta. Byłem w błędzie.

 

Dnia 19 listopada prokurator Tomczak postanowił „zasięgnąć opinii” biegłego psychologa, który miał „określić cechy organicznego uszkodzenia ośrodkowego układu nerwowego podejrzanego” i zakreślił termin wydania opinii do 31 grudnia 2014 r.

 

W międzyczasie sędzia Sądu Rejonowego dla Warszawy Śródmieścia Magdalena Zając-Prawica podjęła decyzję o przedłużeniu mojego aresztu na okres dwóch miesięcy uzasadniając to tym, że „w przeszłości podejrzany dopuszczał się zamachów na życie i zdrowie innych ludzi.”

 

Zapewne mowa jest tutaj o „zamachu” na Jakuba Wojewódzkiego.

 

Od początku prokuratura szła w kierunku umorzenia śledztwa ze względu na niepoczytalność podejrzanego. „Dla mnie jest to choroba psychiczna” - takie słowa usłyszała moja żona podczas pierwszego spotkania z prokuratorem Tomczakiem. Pytał też: „Czy mąż wyjaśnił pani dlaczego to zrobił?” Świadczy to o „profesjonalizmie” tego pana, który rozmawia z żoną podejrzanego o jego motywach, podczas gdy podejrzany motywy swojego działania wyjawił mu już podczas pierwszego przesłuchania. Pamiętam też jego pytanie podczas drugiego przesłuchania: „A tak poza protokołem, to co na to pana żona?”

 

16 grudnia znowu zostałem przewieziony na Nowowiejską, gdzie obyłem rozmowę z miłą panią psycholog, a także odpowiedziałem tak lub nie na 560 pytań (można też było wybrać opcję „nie wiem”). W wyniku badania stwierdzono, że nie mam uszkodzonego ośrodkowego układu nerwowego. Także biegły z zakresu medycyny sądowej wydał opinię, że używając gazu pieprzowego „nie naraziłem pokrzywdzonych na bezpośrednie niebezpieczeństwo ciężkiego uszczerbku na zdrowiu”. Niecierpliwie czekałem na wezwanie do prokuratury, aby podpisać akt oskarżenia i móc wreszcie próbować oczyścić się z zarzutu gróźb karalnych. Czekałem tak do 28 stycznia 2015 r., kiedy pan prokurator wreszcie znalazł dla mnie czas. Byłem rozczarowany, że prokuratura potrzebowała ponad 4 miesięcy na sporządzenie aktu oskarżenia w prostej sprawie, ale jednocześnie poczułem ulgę, że wreszcie będę mógł stanąć przed sądem.

 

3 lutego Sąd Rejonowy dla Warszawy-Śródmieścia stwierdza swoją „niewłaściwość” i przekazuje sprawę Sądowi Rejonowemu dla Warszawy Pragi Południe. Dla mnie oznacza to tylko jedno: przedłużenie mojego pobytu w areszcie.

 

Moje zażalenie na areszt tymczasowy 27 stycznia rozpatrywał sędzia Bogusław Orzechowski: „Nie można przecież tracić z pola widzenia okoliczności w jakich doszło do ujęcia podejrzanego, a w szczególności wspomnianej w zeznaniach świadka planowanej próbie ucieczki z kraju.”

 

Chcę oświadczyć, że 16 września 2014 r. wcale nie podjąłem próby ucieczki z kraju. Ja po prostu chciałem wrócić do domu, czyli do Anglii, gdzie mieszkam od 2006 r.

 

Sędzia Małgorzata Drewin przedłuża mój areszt do 14 maja 2015 r. stwierdzając, że „Sąd miał na uwadze wzgląd na potrzebę zaplanowania czynności procesowych tak, by możliwe było ich skoncentrowanie i rozstrzygnięcie sprawy w rozsądnym terminie.”

 

Rozstrzygnięcie sprawy rozpylenia gazu pieprzowego na dwie osoby w terminie ośmiu miesięcy w przypadku, gdy oskarżony przebywa w areszcie nie wydawało mi się „rozsądne”, więc również na tę decyzję sądu złożyłem zażalenie.

 

10 marca sędzia Sądu Okręgowego w Warszawie Urszula Myśliwska nie uwzględniła zażalenia, ponieważ: „z protokołu zatrzymania i przesłuchania wynika, że przebywa na stałe w Wielkiej Brytanii.”

 

No i co z tego? To chyba Unia Europejska, pani sędzio?

 

Prokuraturze nie udało się umorzyć sprawy na podstawie opinii biegłych psychiatrów. Byłoby to najwygodniejsze zarówno dla prokuratury jak i PO, ponieważ wtedy nie miałoby znaczenia, co sprawca ma do powiedzenia. Postanowiono więc rozegrać to inaczej. Znając poziom intelektualny ludzi pracujących w prokuraturze wyglądało to zapewne tak: „Niech ten ch... j... pisowiec (nie jestem zwolennikiem PiS-u, nigdy też nie głosowałem na tę partię) posiedzi, to się k... nauczy, że się z nami nie zadziera.”

No więc siedziałem, co dla tzw. wymiaru sprawiedliwości wydawało się najlepszym rozwiązaniem. Komuś jednak nie pasowało to, że siedzę na Białołęce, więc 30 marca kazano mi się pakować. Zostałem przewieziony do A. Ś. Grochów.

 

Siedziałem w więzieniu bez wyroku już siódmy miesiąc, więc postanowiłem podjąć kroki, żeby mimo jawnego działania na moją niekorzyść prokuratury i sądu wyjść jednak na wolność. Pani Sylwia Piechocińska-Para, która była moim obrońcą z urzędu nie podejmowała energicznych starań w celu przyśpieszenia procedowania w mojej sprawie, poprosiłem więc żonę o wynajęcia dla mnie adwokata. Tak się rozpoczęła moja współpraca z panem Rafałem Ambroziakiem.

 

Doszliśmy obaj do wniosku, że nie ma sensu kopać się z koniem i lepiej iść na ugodę. Prokuratura postawiła jednak warunek, abym przyznał się do gróźb karalnych. Tego właśnie chciałem uniknąć, bo akurat w tej sprawie naprawdę jestem niewinny. Widać było, że bardzo im na tym zależy, żebym przyznał się do wypowiedzenia słów: „Nie mogę załatwić premiera, załatwię ciebie.” No to się „przyznałem”.

 

12 maja sąd rozpatrywał kolejny wniosek prokuratury o przedłużenie tymczasowego aresztu o kolejne 3 miesiące. Sędzia Marcin Patro przychylił się do tego wniosku stwierdzając, że „prognozowanie ewentualnego wymiaru kary nie prowadzi obecnie do wniosku, że okres tymczasowego aresztowania przekroczy potencjalny wymiar kary.”

 

A więc jeszcze mnie nie skazano, a już była „prognoza”.

 

Na tym posiedzeniu sądu mój adwokat wyraził moją gotowość do dobrowolnego poddania się karze. Sędziego interesowało tylko jedno: „Czy macie zamiar robić medialny show?” Oczywiście takiego zamiaru nie mieliśmy, więc sędzia Patro „obiecał”, że znajdzie dla nas termin jeszcze w maju.

 

29 maja zostałem przewieziony z aresztu do sądu na Terespolskiej. Na rozprawie nie pojawił się prokurator Tomczak, zastępowała go pani prokurator (nazwiska nie pamiętam) z prokuratury na Śródmieściu. Miała ona wniosek do złożenia, który zobowiązywał mnie do przeproszenia pokrzywdzonych. Tutaj pojawił się zgrzyt, ponieważ według sądu jeśli mowa jest o karze bezwzględnego pozbawienia wolności, to wniosek o przeproszenie pokrzywdzonych jest bezzasadny. Pani prokurator stwierdziła, że dostała polecenie służbowe złożenia takiego wniosku.

 

Mój adwokat poprosił więc o wykonanie telefonu do prokuratora Tomczaka, by zapytać go, czy podtrzymuje ten wniosek. W prokuraturze nikt nie wiedział, gdzie pan prokurator obecnie przebywa. W tym momencie byłem już pewien, że wracam do więzienia. Na szczęście mecenas Ambroziak „poprosił”, aby zadzwonić do szefa prokuratury na Śródmieściu. Nie było to konieczne, ponieważ przy następny połączeniu telefonicznym prokurator Tomczak się „odnalazł” i wyraził zgodę na wycofanie tego wniosku (tak na marginesie dodam, że pokrzywdzeni nie przyszli na rozprawę).

 

A więc zapadł wyrok:

 

  • za spryskanie gazem Jakuba Wojewódzkiego 8 miesięcy pozbawienia wolności

  • za spryskanie gazem recepcjonistki w biurze PO 5 miesięcy pozbawienia wolności

  • za groźby karalne 4 miesiące pozbawienia wolności

  • kara łączna: rok bezwzględnego pozbawienia wolności

 

Teraz kiedy już byłem skazany powiedziano mi, że... mogę iść do domu i tak 29 maja po ponad ośmiu miesiącach spędzonych w więzieniu wyszedłem wreszcie na wolność. To oczywiście jeszcze nie koniec, ponieważ pozostało mi do odsiedzenia 3.5 miesiąca z zasądzonego wyroku.

 

III RP to patologia i chyba nikogo myślącego nie trzeba o tym przekonywać. Ten bękart okrągłego stołu doprowadził do tego, że miliony ludzi, chcących normalnie egzystować, musiało opuścić kraj w którym się urodziło i wychowało. Emigracja nie jest żadną „szansą” tylko nieszczęściem,o czym najlepiej świadczy to, że ci którzy najwięcej o tej „szansie” mówią, wcale nie chcą z niej skorzystać. Mam nadzieję, że te parapaństwo zawali się w końcu pod ciężarem długów do których doprowadziło (bankructwo to chyba jedyna szansa na zmianę ustroju w naszym kraju). I mam też nadzieję, że te miliony przebywające na emigracji wrócą któregoś dnia do Polski i ja też wśród nich będę.

 

 

Piotr S.

 

PS Ciekawe jest to, że prokuratura w ciągu czterech miesięcy nie zdążyła pochwalić się sukcesem, jakim było skazanie „brunatnego terrorysty” na jej warunkach.

Beverley
O mnie Beverley

były korwinista, obecnie trochę socjaldemokrata

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości